Wspierają nas
Kto następny?

    Stephane Antiga został zwolniony po niemal trzech latach współpracy z polską reprezentacją. Co prawda swoją funkcję będzie sprawował do końca roku, ale i tak można śmiało powiedzieć, że to już jest koniec. Teoretycznie, praktycznie, całkowicie. Polska nie zagra już ani jednego meczu w tym roku, także Francuz może się pakować i lecieć do domu.

Jak zwykle w takich sytuacjach pozostaje tylko pytanie, co dalej? Antiga zbyt dużo z kadrą nie osiągnął, ale jedyny sukces jaki ma na swoim koncie tak naprawdę jest najlepszy i największy od 40 lat. No może jeszcze srebro w Japonii w 2006 roku było wielkim wydarzeniem w polskiej siatkówce.

Jak wszyscy mówią, bezpośrednią przyczyną pożegnania ze szkoleniowcem jest brak medalu igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro i brak sukcesów po złotych mistrzostwach świata 2014. Fajnie, jasna sprawa, były inne oczekiwania, założenia, które nie zostały spełnione. Nie będę bronić Antigi, bo chyba każdy zauważył, że trochę pogubił się w prowadzeniu zespołu i nie mógł znaleźć pomysłu, jak odbudować tę iskierkę, tak dobrze obecną dwa lata temu.

Bardziej może martwić fakt, że to już nie pierwszy raz, jak mamy nowego trenera, który osiąga sukces na najbliższej imprezie, a potem jest posucha. Ciułamy się wśród najlepszych, ale czegoś zawsze brakuje. A jak brakuje, to trzeba zmienić, najlepiej trenera.  Nigdy nie byłam zwolennikiem takich poczynań, no bo jak tak funkcjonować. To tak jakby człowiek zmieniał pracę co dwa lata, bo dostał awans, a wyżej już podskoczyć nie jest tak łatwo. W sporcie ogólnie chyba takie zachowania nie mają przekładu na osiągnięcia, przynajmniej w Polsce to nie funkcjonuje. Wszyscy się teraz zastanawiają, co dalej z reprezentacją i kto zastąpi Antigę. Bo przecież to musi być ktoś, wielka osobowość, która będzie potrafiła komunikować się z zawodnikami, być dla nich autorytetem, szefem, strażnikiem. Jest przecież tylu chętnych. Jak to mówią dziennikarze, „światowej sławy” trenerzy lgną do PZPS-u drzwiami i oknami, rzucają swoje dotychczasowe prace, kontrakty, aby tylko złożyć papierki, że oni chcą prowadzić naszych siatkarzy. Naprawdę?

Oczywiście, jest wielu chętnych, na pewno każdy kibic, działacz, zawodnik ma swój typ, czy człowieka którego uważa za najlepszego kandydata. Ale to też chyba nie jest tu najważniejsze. No bo jak już wybiorą nam tego nowego trenera, po raz kolejny trzeba zapytać co dalej? Wszyscy w związku przekonują, że nowy kontrakt będzie podpisany na cztery lata, do igrzysk olimpijskich w Tokio. Podpisywać to można różne rzeczy.

Za rok mistrzostwa Europy w Polsce – impreza, która na pewno będzie docelową, na której mamy odnieść sukces. Impreza, która pozwoli się odbudować po nieudanych igrzyskach. Przy nowym trenerze, nowych założeniach, nowym trybie pracy, bo czteroletnim, wtedy to już trzy, gdzie pewnie najważniejsze jest stworzenie ekipy na Tokio, turnieje rozgrywane w tym okresie nie będą tak istotne, chyba. Załóżmy – mistrzostw Europy nam nie wychodzą, o Lidze Światowej nie mówiąc, bo przecież to poligon doświadczalny dla nowych zawodników powołanych przez nowego trenera. W 2018 roku mamy mistrzostwa świata, one również nam nie wychodzą, 2019 – kolejne eurozmagania, pojawia się Puchar Świata i liczne kwalifikacje olimpijskie (chyba że FIVB znowu coś wymyśli). Czy my Polacy, sympatycy siatkówki, kibice, zawodnicy, damy radę wytrzymać tyle bez sukcesu? Przecież trzeba coś osiągnąć, żeby na te docelowe igrzyska się zakwalifikować.

Zakładam, że wszyscy wymienieni powyżej są w stanie tyle poczekać. W piłce nożnej, piłce ręcznej też długo czekaliśmy, aż w końcu coś się ruszyło. W siatkówce się rusza, staje, znowu rusza. Dobrze chociaż, że obracamy się w najwyższym punkcie, a nie w ostatnim wagonie piątej klasy.

My poczekamy. A działacze? Też wytrzymają te cztery lata?

MS

Komentarze